BrunoGlening
Prawa Ręka
Dołączył: 17 Kwi 2008
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Eidellune
|
Wysłany: Wto 22:24, 22 Kwi 2008 Temat postu: Wygnany Alchemik ~w trakcie pisania~ |
|
|
Wygnano mnie z ojczystej ziemi... Stałem się osobą niepożądaną w Eidellune... Ścigają mnie zabójcy...
Mężczyzna w białym płaszczu, przypominającym z lekka lekarski kitel, szedł przez las. Nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie wiedział, dokąd idzie. Wiedział tylko jedno: musi iść przed siebie, jeżeli nie chce paść ofiarą zabójców, których za nim posłano.
Szedł więc niestrudzenie przez las. Aby przeżyć, musiał żywić się owocami leśnymi, złowionymi naprędce w potoku rybami... generalnie, czym popadło. Zaczynał już wątpić, że ta wędrówka kiedyś się zakończy.
Kilka razy słyszał dziwne, wyraźnie wrogie odgłosy. Podejrzewał, że nie wydają ich ludzie. Zachowywał jednak niezbędną ostrożność i szedł dalej, omijając źródło tych odgłosów.
W czwartym tygodniu wędrówki przez puszczę, dotarł na polanę, niedaleko której znajdowała się rzeczka. Niezbyt głęboka, toteż mógł się w niej umyć, czego nie miał okazji czynić od chwili ucieczki z Eidellune. Przy okazji, odnalazł w swojej podręcznej torbie żyletkę i ogolił się.
Parę minut później wznowił marsz. Szedł cały czas w jednym kierunku, więc był głęboko przekonany, że gdzieś musi mu się udać dojść. Nabrał też pewności, że zgubił ścigających go zabójców, bo od trzech tygodni nie natrafił na żaden ślad ich bytności w lesie, a na początku wędrówki widział aż nadto dowodów. Zapewne założyli, że umarłem w tej puszczy, pomyślał mężczyzna.
Wędrowiec był szczupłej budowy ciała, jego biały płaszcz - mocno przybrudzony - jeszcze uwydatniał jego skromną sylwetkę. Reszta ubioru była również elegancka, może z odrobiną ekstrawagancji. Z białymi - w tym momencie przybrudzonymi - spodniami kontrastowała bordowego koloru koszula ze złotym kołnierzem z haftowanym wzorem. Na nosie miał szykowne okulary o szkłach w kształcie cienkich prostokątów, nie zajmowały mu więc pół twarzy, toteż zamiast sprawiać wrażenie nawiedzonego mola książkowego, wyglądał porządnie, a jakby obdarzył kobietę właściwym rodzajem spojrzenia, mógłby być nawet uznany za seksownego. Całości image'u dopełniała śniada karnacja kontrastująca z jasnoblond włosami, sprawiającymi wrażenie niemalże białych. Oczywiście, jego wizerunek psuł brud obecny na odzieży, ale jak na kogoś wędrującego przez niemal miesiąc po puszczy, wyglądał kwitnąco.
Odczuwał jednak zmęczenie. Niewielka, czarna torba podróżna zaczynała mu już ciążyć, uznał więc, że czas na lekki odpoczynek. Było wczesne popołudnie, mył się ponad pięć godzin temu, a nawet nie zauważył mijającego czasu. Gdyby nie zmęczenie, mógłby przysiąc, że poranna toaleta miała miejsce raptem kwadrans temu.
Podczas godzinnego odpoczynku, podróżny posilił się zgromadzonymi wcześniej owocami i doszedł do wniosku, że jego zapasy zaczynają się kończyć. Obym dotarł w końcu do cywilizacji, pomyślał, inaczej czeka mnie śmierć głodowa.
Przez następne trzy dni kontynuował wędrówkę, aż dotarł na skraj lasu. Rysował się przed nim nieprzyjemny widok - pustkowia poprzedzielane dużymi rurami, z których od czasu do czasu ulatywała para. Na tych pustkowiach dostrzegł też przyczynę dziwnych odgłosów z lasu. Były to zielone stwory, w mniej lub bardziej kompletnej zbroi, trzymające w łapach topory, miecze, włócznie.
Lawirując pomiędzy rurami, udało mu się pokonać spory odcinek drogi, pozostając niezauważonym przez stwory. Następny widok wprowadził go w stan euforii - widział mury ochronne, najprawdopodobniej odgradzające miasto! Teraz pozostawało tylko znaleźć bramę!
I wtedy stwory dostrzegły podróżnika. Ich ryki stały się głośniejsze i bardziej gniewne. Obcy zrozumiał, że zaraz go złapią i najpewniej zabiją. Rzucił się do biegu, wzywając pomocy. Biegł tuż przy murach miasta i wkrótce zobaczył otwierające się wrota. Wtedy jednak poczuł, jak coś uderza go w głowę i stracił przytomność.
* * *
Ból głowy. Ledwo widzę... kim jest ta kobieta? Dwie, trzy... Co się ze mną dzieje? Gdzie jestem?
* * *
Wreszcie mógł otworzyć oczy i nie widział potrójnie. Zorientował się, że leży niemal nagi na skromnym, lecz czystym posłaniu w drewnianej chatce.
- Aaauu... - jęknął donośnie i spróbował wstać. Poczuł jednak, że para niewielkich dłoni naciska na jego klatkę piersiową, zmuszając go do położenia się.
- Nie ruszaj się, masz paskudną ranę na głowie - usłyszał głos kobiety. - Wypoczywaj.
- Co... się stało... Co mi jest... - wymamrotał mężczyzna.
- Odpoczywaj. Później się dowiesz - oznajmiła stanowczo jego opiekunka.
Zmęczony, nie mając wyboru, zasnął.
* * *
Obudził się następnego dnia. Czując, że ma sił więcej, niż poprzednio, wstał bez specjalnego wysiłku. Rozejrzał się po izbie. Duża nie była, ale miejsca było dość na łóżko, z którego właśnie wstał, stolik z lampą oliwną i krzesło. W rogu stała jego czarna torba, na krześle wisiało ubranie. Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze nad stolikiem. Zauważył opatrunek na głowie. Wyglądało na to, że cokolwiek go trafiło, tylko go zadrasnęło. Gdyby stwór trafił tam, gdzie zamierzał, podróżny już by nie żył.
Mężczyzna ubrał się i zajrzał do torby. Stwierdziwszy, że wszystkie narzędzia i lekarstwa są na swoich miejscach, uznał, że może ją tu chwilowo pozostawić i przeszedł do izby obok.
Drugi pokój był niewiele większy od pierwszego, znajdował się w nim jednak kominek i stół jadalny, a także inne meble charakterystyczne dla kuchni. Przy stole siedziała właścicielka chatki. Była nią ubrana w jasnoszary strój kobieta. Na jego widok wstała.
- Jak się pan czuje? - zapytała - Ten goblin nieźle pana urządził.
- A więc te stwory to gobliny - powiedział. - Cóż, niewiele brakowało.
Podszedł do niej i wyciągnął rękę na powitanie. Kiedy podała mu swoją dłoń, mówił dalej.
- Dziękuję za przybycie mi na pomoc. Nazywam się Bruno Glening. Jestem lekarzem i alchemikiem z Eidellune.
- Eidellune? - zapytała jego rozmówczyni. - Coś o tym kraju słyszałam. Podobno to państwo nekromantów.
- Zgadza się. - powiedział Bruno - Alchemicy są tam ostatnio troszkę niepopularni, można by rzec. Opowiadamy się za naturalnym porządkiem rzeczy, podczas gdy nekromanci... ech, szkoda gadać. Próbowano mnie zabić, toteż uciekłem do puszczy.
- Ten las jest ogromny. Ma pan szczęście, że żyje. Gobliny całkowicie go opanowały - odparła z podziwem w głosie. - Och, pan wybaczy. Nazywam się Syria Blackstone, jestem tutejszą znachorką.
Podeszła do kominka i z kociołka nabrała strawy na miskę i podała Brunonowi. Ten podziękował i zasiadł do stołu. Spożył posiłek dość szybko i wrócił do rozmowy.
- Gdzie jestem? - zapytał Syrię.
- Nazywamy to miasteczko Oddalonym Miastem. - odpowiedziała. - Znajduje się ono na rubieżach naszego pięknego kraju. Avlade jest w tej chwili w poważnych kłopotach, wszędzie krążą hordy potworów.
Przerwała na chwilę i podeszła do okna.
- Przyda się nam pan tutaj, doktorze Glening. - kontynuowała - Od dawna doskwierał nam brak prawdziwego lekarza. Tutejszy oddział wojska zaczyna się wykruszać. Komendant Ostare nie bardzo wie, co począć dalej.
- Zrobię, co będę mógł, uratowaliście mi życie - zapewnił Bruno - proszę mnie natychmiast zaprowadzić do komendanta.
Powiedziawszy to, wstał od stołu i udał się do izby obok po torbę. Następnie wyszedł na zewnątrz i podążył za Syrią.
Post został pochwalony 0 razy
|
|